Ciąg dalszy wczorajszego felietonu.
3. Contra
Anno domini 2633. NASA zarejestrowała zbliżający się do Ziemi meteoryt. Po wyliczeniu trajektorii oszacowano, że obiekt uderzy w wyspę Galuga położoną w pobliżu Nowej Zelandii. Wyliczenia okazały się słuszne. Po uderzeniu, kraje Zjednoczonej Federacji Światowej wysłały na Galugę ekipy badawcze mające na celu zbadać to niecodzienne zjawisko.
Większość członków ekip badawczych w nieznanych okolicznościach zginęła na wyspie, a enigmatyczne komunikaty nadsyłane przez ocalałych pozwalały wysnuć tezę, że meteoryt był tylko przykrywką dla wojsk pochodzenia pozaziemskiego, które w tym czasie zabunkrowały się na wysepce. Loty bezzałogowych myśliwców szpiegowskich potwierdziły tę teorię.
Terrorystyczna grupa Red Falcon, stale monitorująca sytuację na Galudze dostrzegła w tym szansę na pozyskanie potężnego sojusznika. (Nie)szczęśliwym zbiegiem okoliczności jednemu z pracujących dla RF naukowcowi udało się rozszyfrować nadawane przez kosmitów kounikaty wewnętrzne. W ten sposób dowództwo grupy terrorystycznej nawiązało ścisłą współpracę z pozaziemskim najeźdźcą, gwarantując członkom swojej organizacji udział w łupach wojennych, w zamian ofiarując wszelkie dane o ziemskich zasobach, broni i stosowanej taktyce.
Rządy pozostałych państw przypadkowo dowiedziały się o tej kolaboracji. Specjalnie powołany kordon wojskowy otoczył wyspę, a sztab generalny Zjednoczonych Wojsk Ziemi zdecydował się zrzucić na wyspę dwóch swoich najlepszych komandosów - Billa "Wściekłego Psa" Rizera i Lance'a "Skorpiona" Beana. Zadaniem obydwu panów była dywersja wrażych fabryk i zdobycie danych dotyczących specyfikacji uzbrojenia wroga. Och momentu zrzucenia są zdani tylko na siebie...
Założę się, że - choć o Contrze słyszeliście i pewnie graliście nie raz - to powyższa fabuła do tej pory była wam całkowicie obca. Nic dziwnego, to nie o fabułę w tej grze chodzi. Ale po kolei...
Mieć Pegasusa i nigdy nie grać w Contrę, to jakby mieć Peceta i nigdy nie grać w Herosów. To jedna z tych gier, które definiują cały gatunek na jednej konkretnej platformie (jak Halo definiuje FPSy na Xboxie).
Jak prezentuje się gra? Cóż, osiem poziomów (w tym dwa TPP. Na Pegazłomie! Wow!) i tyleż samo bossów, jakieś pięć rodzajów broni i mnóstwo frajdy (zwłaszcza w trybie 2 players). Właściwie trudno napisać coś bliżej o tej grze. Mamy guna, przemy w prawo (albo do góry, albo do przodu) po drodze wyrzynając hordy najemników Red Falcon, a potem ufoli.
Właściwie nie ma co odpalać tej gry (chyba, ze na emulatorze, gdzie możesz sobie zrobić sejwa) jeśli nie masz słynnego kardriża z możliwością zwiększenia żyć do 99. To znaczy owszem, grać można, ale taka zabawa zakończy się na najdalej drugim poziomie (chyba, że jesteś Koreańczykiem), bo standardowe cztery życia nie wystarczają nawet na to, żeby się rozgrzać.
Cóż, gra po prostu doskonała, która nie zestarzeje się chyba nigdy. Zagrać można i dziś, na emulatorze czy choćby tutaj. Warto przypomnieć sobie, od czego zaczęła się nasza przygoda z grami.
Frustrat Combo: Brak (dziwne!)
4. Super Mario Bros
Nieee, to już jest klasyk, że większego (poza Tetrisem) nie ma! Przygody dzielnego włoskiego hydraulika mają już - począwszy od "Donkey Kong" - tyle odsłon na wszelkiej maści platformach, że "Moda na sukces" to przy tym krótki metraż.
Naprawdę muszę przybliżać fabułę i technikalia? No dajcież spokój, nie znam osoby, która nigdy by nie grała w SMB, więc daruję sobie opis.
Gra-legenda, walka z grzybami, żółwiami i Koopą (zawsze mnie ta ksywka bawi) i ratowanie kolejnych księżniczek. oj, łupało się, łupało...
Frustrat Combo: Wiązanka noworoczna z akcentem "jajecznym".
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
W Donkey Kongu Mario był jeszcze stolarzem, nie hydraulikiem. W CDA pisali kiedyś.
Prześlij komentarz