środa, 26 maja 2010

Do poczytania... Homo bimbrownikus

http://www.salonkulturalny.pl/wordpress/wp-content/uploads/2009/08/homo-bimbrownikus.jpg

Ilekroć podchodziłem do pisania niniejszej recenzji, zastanawiałem się, w jaki oryginalny sposób mam przekazać czytającemu tego bloga ogółowi (całe 8 osób - pozdrawiam!) jak bardzo zła jest to książka. Próbowałem silić na wariant prześmiewczy (wiecie, te złośliwe metafory), snobistyczny (używanie słów, których znaczenia nie rozumiem - podobnie jak 99% społeczeństwa) i nawet pieniacki (dużo inwektyw, w tym przypadku akurat całkowicie uzasadnionych). Ale nie dałem rady - ten chłam nie jest wart, by się dla niego gimnastykować.
Trzeba przyznać, że Pilipiuk miał dobry pomysł na postać - pijak, emerytowany wykolejeniec, kłusownik i cywilny egzorcysta przeżywający zadziwiające przygody mógł się sprzedać. I sprzedawał się - aż do poprzedniego tomu, który nie był niczym więcej, jak tylko podstępnym sposobem na wyciągnięcie kasy od niczego niepodejrzewającego klienta. Podobnie jest i w tym przypadku. Opowiadania są do bólu wtórne - Wędrowycz po raz kolejny umyka pod ostrza kosy Śmierci, podróżuje w czasie, walczy z rozmaitymi bytami bionekrotycznymi i przedstawicielami zaginionego ogniwa z Dębinki. Popłuczyny po popłuczynach, kolejne pomysły wałkowane po raz nie wiadomo który. Owszem, od czasu do czasu pojawiają się nowe koncepty, ale są one tak bzdurne i infantylne, że zamiast śmiechu budzą zażenowanie.
Konstrukcją książka przypomina poprzedni tom "Wieszać każdy może". Mamy tu kilka krótkich opowiadań zajmujących jakieś 30% tomu. Reszta zapchana jest bzdurną, idiotyczną mikropowieścią o pościgu wojsławickiego awanturnika za zbiegłym szamanem małpoludów z Dębinki. Nie wiem, co zażywał autor podczas pisania tego potworka, ale niechybnie było to straszne świństwo. Kto o zdrowych zmysłach może twierdzić, że motyw równoległego świata, w którym wikingowie dokonują szturmu na supermarket jest fajny?
Jakub Wędrowycz miał szansę zostać bohaterem kultowym - jak wiedźmin albo Zagłoba. W rękach pisarza obdarzonego choćby minimalną dozą talentu i szacunku do czytelnika tak na pewno by się stało. Niestety, antytalencie w osobie Wielkiego Grafomana zabiło wszelką finezję i olbrzymie możliwości rozwoju postaci. W tym momencie moja znajomość z Wędrowyczem zostaje zakończona.
A książka to nic nie warty chłam i ewidentny skok na kasę. Nie kupować.

Wydawnictwo: Fabryka Słów
Miejsce wydania: Lublin
Wydanie polskie: 8/2009
Seria wydawnicza: Bestsellery polskiej fantastyki
Liczba stron: 360
Format: 125x195 mm
Oprawa: miękka
ISBN-13: 978-83-7574-188-9
Wydanie: I
Cena z okładki: 32,90 zł

wtorek, 25 maja 2010

Do poczytania... Prowadź swój pług przez kości umarłych

http://www.wydawnictwoliterackie.pl/okladki/1981.jpg

Olga Tokarczuk ma wielu fanów, którzy złego słowa nie dadzą powiedzieć o swojej ulubienicy. Tym wszystkim przyjemniaczkom radzę olać niniejszą recenzję i od razu zacząć bluzgać w komentarzach, bo "Prowadź swój pług..." jest dla mnie książką zwyczajnie słabą i nie mam zamiaru się z tym kryć.
Główną bohaterką powieści jest Janina Duszejko - zdziwaczała, posunięta już w latach nauczycielka angielskiego, trudniąca się przed laty budową mostów, miłośniczka astrologii i zagorzała ekolożka, zamieszkała w małej miejscowości w Dolinie Kłodzkiej. To właśnie z jej perspektywy obserwujemy, jak rozwija się intryga - oto kolejni mieszkańcy giną w tajemniczych okolicznościach. Zamordowanych łączy jedno - wszyscy w jakiś sposób powiązani byli z pobliskim kołem łowieckim...
Teraz będzie ta część z narzekaniem.
Tokarczuk ma zwyczaj budowania w swoich książkach pewnego rodzaju napięcia - mnogość wątków i motywów każą nam oczekiwać na zaskakującą, zmuszającą do przemyśleń konkluzję. Która nie następuje. Petarda syczy, ale kiedy lont spala się cały - piard, brum, niewypał. Nie przeszkadzało mi to w "Prawieku", zaczęło gdzieś na etapie "Domu dziennego, domu nocnego", po którym stwierdziłem, że autorka cały czas umiejętnie udaje, że ma coś ciekawego do powiedzenia, ale nigdy nam tego nie mówi. I może to jest jakiś sposób, bo jak na razie wszyscy się na to łapią. Nie muszę oczywiście dodawać, że na "Prowadź swój pług..." ciąży ten sam grzech.
Pomijając to, książka jest uroczo nudna - czyta się to z przyjemnością, mimo, iż niemal nic się nie dzieje. Nawet antypatyczna, niedająca się lubić główna bohaterka nie psuje tego obrazu. Tu daję książce plus - lektura jest odprężająca, autorka potrafi sprawnie władać językiem. Denerwuje co prawda fatalnie poprowadzona agitka na cześć ekologii - potępiające kontrolny odstrzał zwierząt slogany, jakie Tokarczuk wkłada w usta swojej bohaterki są równie żenujące, co ekolodzy przykuwający się łańcuchem do ostatniego egzemplarza przędziorka długolistnego.
Fani Tokarczuk łyknął bez popitki, fani kryminału skuszeni notą na tylnej okładce nie doczytają do połowy, reszta przełknie bez większych dolegliwości. Mimo to, "Prowadź swój pług..." nie sprawdza się w żadnym aspekcie. Jako moralitet - nie zmusza do przemyśleń, jako kryminał - nie wciąga. Nie rozumiem zachwytów nad tą książką i dziwi mnie, że coś takiego zostało nominowane do Nike. Naprawdę nie było lepszych książek?

Autor: Olga Tokarczuk
Liczba stron:
316
Nr wydania:
1
Rok wydania:
2009
Wydawnictwo:
Wydawnictwo Literackie
ISBN:
9788308043974
Okładka:
miękka
Wymiary:
12.5x19.5

wtorek, 11 maja 2010

Frank Frazetta nie żyje

http://frankfrazetta.org/ff_silver_warrior.jpg
10 maja 2010 roku zmarł Frank Frazetta - legendarny (tak, to słowo wybitnie tutaj pasuje) ilustrator książek, filmów, płyt. Człowiek, który zdefiniował m.in Conana Barbarzyńcę i Kane'a - ikony heroic fantasy. Człowiek, którego nazwisko zna praktycznie każdy fan fantasy na całym świecie.

[']

niedziela, 2 maja 2010

Jazda dowolna cz. 7

Klasyka sama w sobie - australijski zespół Dead Can Dance z pewnością znany jest wszystkim miłośnikom tak zwanej muzyki świata. Truizmem byłoby stwierdzenie, że każda płyta nieistniejącej już formacji to kolejny eksperyment. Warto znać, polecam.


Znany z Surrealnych Przygód Edwarda Allana Poo rysownik Thomas Boatwright prowadzi devianta na którym obejrzeć możemy jego prace. A jest co oglądać - lekkość kreski przywodzi na myśl Skottiego Younga, choć Boatwrigh ma swój własny, unikalny styl.

A odnośnie tego klipu nie powiem ani słowa. Po prostu polecam obejrzeć, przetrawić go sobie, może coś tam przemyśleć. Na wypadek, gdyby komuś nie chciało się szukać, podaję też adres drugiej części filmu. That's all, folks! Do zobaczenia za kilka dni, kiedy postaram się wrzucić dwie bardzo zjadliwe recenzje dwóch słabych książek.