wtorek, 29 listopada 2011

Felieton okazjonalny - 6 sag prawdopodobnie znacznie lepszych od Final Fantasy

http://img585.imageshack.us/img585/9757/finalfantasylogo1970.jpg

Tak, jestem mangowym hejterem, który nie rozumie japońskiej kultury popularnej, który może i teoretycznie pojmuje, że brak azjatyckiego odpowiednika europejskiej epoki renesanu poskutkował tym, że niemal cała kultura popularna Kraju Kwitnącej Wiśnie została podporządkowania jednej konwencji graficznej, ale w praktyce niezbyt go to obchodzi i hejtuje większość rzeczy, zza Morza Japońskiego.

Do napisania tego artykułu sprowokowała mnie kolejna nieudana próbo pogodzenia się z japońską popkulturą, mianowicie - próba podejścia do legendarnej już gry Final Fantasy VII. Rzecz jest z 1997 roku, więc wiadoma jakość graficzna jest jak najbardziej usprawiedliwiona, cukierkową konwencje też koniec końców dałbym radę zdzierżyć, bo w popkulturowych produktach poszukuję głównie fabuły - a ta, zdaniem fanów serii, miała być urzekająca, wielopłaszczyznowa, złożona, z głębokimi sylwetkami bohaterów... Tymczasem, po paru godzinach grania mam zgoła odmienne zdanie. Fabuła wygląda na oklepaną i przewidywalną (nie wykluczam jakichś zaskakujących twistów w dalszej części, ale to, co do tej pory widziałem nie nastraja optymistycznie), postaci są płaskie, jednowymiarowe i kierowane oczywistymi pobudkami w przewidywalny sposób. Nie wiem, czy będę grał dalej - na razie odpowiedź na to pytanie brzmi "nie", ale nie wykluczam, że kiedyś mi się odmieni.

Grałem w kilka gier z serii FF i kompletnie nie rozumiem fetyszyzacji tej serii. Podobno ma ona mieć unikalny klimat, poszczególne części mają charakteryzować się dobrą oprawą fabularną, a bohaterowie względem złożoności jakoby wciągają nosem największe charaktery spod pióra Dostojewskiego. Klimat jest rzeczą mocno subiektywną, więc tutaj się nie wypowiadam, ale co do dwóch pozostałych elementów - bullshit. Zachodniego gracza może uwieść jRPGowa konwencja, ale nie może to być podstawą do robienia z tej serii jakiegoś cuda na kółkach. Zwłaszcza pod względem fabularnym.

Za chwilę przystąpię do wymieniania serii, jakie prywatnie uważam za najbardziej wartościowe pod względem unikalnej mieszaniny klimatu, bohaterów i fabuły, bijące w moim - oczywiście czysto subiektywnym - rankingu którąkolwiek ze znanych mi dzieł spod znaku Final Fantasy. Nie szereguję ich, a jedynie wymieniam. Nie chcę tu wywoływać żadnej wojenki, a jedynie pokazać, że niektóre rzeczy z naszego kręgu kulturowego potrafią być o wiele bardziej innowacyjne, klimatyczne i przemyślane, niż te fetyszyzowane produkty made in Japan.

6. Deus Ex
http://s.cdaction.pl/obrazki/deus-ex-bunt-ludzkosci-pudelko_4b8f.jpg

Trylogia gier, która zawładnęła umysłami graczy na całym świecie, pokazała, że komputerowa rozrywka także może mówić o rzeczach ważnych i nie musi pod względem fabularnym ustępować jakiemukolwiek innemu medium. Każda z tych gier (może z wyjątkiem dwójki, która chyba jednak nie jest aż tak zła, jak się niektórym wydaje) stanowi niezwykłe, przenikliwe spojrzenie na problemy współczesnego świata (pierwsza część mówiła o teoriach spiskowych, druga o ekstremizmie, najnowszy prequel o niepokojach społecznych). Odważna, nietuzinkowa i diabelnie klimatyczna - choć pierwsza część wygląda już bardzo archaicznie, to leciwa grafika w ogóle nie przeszkadza w czerpaniu z gry olbrzymiej przyjemności.

5. Ayreon
http://andreanum.files.wordpress.com/2007/12/000-ayreon-01011001-advance-2cd-proof-2008.jpg

...o którym już pisałem, ale każdy pretekst jest dobry, by o nim wspomnieć. Oto siedmioczęściowa rock opera, której główny wątek obraca się wokół związków rasy ludzkiej z tzw. Forevers - rasą, która wskutek postępującego rozwoju zatraciła uczucia. Niesamowita, wielowątkowa opowieść, której wszechstronność nieraz wprawia w osłupienie - od historii ociemniałego barda niosącego królowi Arturowi posłannictwo, poprzez zwiedzanie Elektrycznego Zamku, aż po historię człowieka na dwadzieścia dni pogrążonego w śpiączce - wszystkie te historie splątane, powiązane i połączone w niesamowitą, spójną opowieść, podlane hipnotyzującą muzyką. Nie znać Ayreona to... no cóż, nie napiszę, że zbrodnia, bo rzecz jest jednak mało znana. Nie znać Ayreona to nie znać czegoś wyjątkowego. Howgh.

4. Rork
http://steampunk.republika.pl/img/rork2.jpg

O Rorku też już kiedyś pisałem, ale rzecz jest tak wyjątkowa, że totalnie zasługuje na ujęcie w tym zestawieniu. Historia białowłosego mistyka podróżującego po całym świecie (i paru innych) w poszukiwaniu odpowiedzi na trapiące go pytania o własną przeszłość to coś, co znać trzeba. Coś, co przełamuje schematy, odważnie pogrywa z czytelnikiem, wychodzi obronną ręką ze, zdawałoby się, nietrafionych zagrywek fabularnych i pokazuje, że popkultura nie musi opierać się na kliszach - że zostało jeszcze całkiem sporo do odkrycia.

3. Doctor Who
http://homepage.mac.com/johnhood/Pictures/Blogger/doctor-who-11.jpeg

Oh, come on...

2. Lucyfer
http://lc-upload-new.s3-external-3.amazonaws.com/books/88000/88520/352x500.jpg

Przy tej pozycji nasuwają się dwa pytania. Pierwsze: Dlaczego Lucyfer, a nie Sandman? I drugie: Dlaczego Lucyfer? Odpowiedź jest prosta - ponieważ Sandman jest rzeczą daleko bardziej złożoną, mniej skupiającą się na fabule, bardziej na artyzmie i generalnie czymś słabo do FF porównywalnym. Z Lucyferem jest inaczej - komiksowa seria Mike'a Careya nastawiona jest bardziej na opowiadaną fabułę, relacje pomiędzy bohaterami, odważne zagrania w aspekcie sacrum (czasem wręcz nie do przełknięcia dla bardziej wierzących czytelników). Saga o diable, który wznosi się ponad pojęcie dobra i zła, diabła, któremu kibicujemy w jego walce z Bogiem mówi nam sporo o naszej religijności i stawia ważne pytania o moralną stronę biblijego tekstu źródłowego - czy Lucyfer był odrażającym, nienawidzącym dobra Nieprzyjacielem, czy może buntownikiem chcącym wyzwolić się spod władzy boskiego tyrana. Dodajmy do tego niesamowicie złożoną fabułę, bogatą galerię ciekawych postaci i mamy opowieść, jaką zapamięta się na długo.

1. Den lengste reisen
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/en/thumb/7/7d/Longest.jpg/256px-Longest.jpg

Dość przewrotnie podałem oryginalny, norweski tytuł znanej doskonale wszystkim miłośnikom przygodówek gry wydanej u nas pod tytułem "Najdłuższa Podróż". Ta gra dość mocno kojarzy mi się z nieszczęsnym FF VII - i tu i tam mamy połączenie magii z nauką w antyutopijnym świecie rządzonym przez bezduszną tyranię, którą nasza bohaterka (czy też w przypadku "Fajnala" bohater) musi obalić w imię równowagi, przetrwania, przyjaźni i ocalenia dwóch światów. Różnica polega na tym, że Den lengste reisen po prostu urzeka - urzeka niedającą się nie lubić bohaterką, która nie jest żadnym komandosem czy innym superbohaterem, a zwykłą studentką lokalnego ASP. Urzeka tym, że bohaterowie nie są dla nas abstrakcyjni, a mają problemy normalnych ludzi, zachowują się jak normalni ludzie (i mają normalne fryzury oraz proporcje ciała...), jestem w stanie na jakimś stopniu w nich uwierzyć.