niedziela, 14 lutego 2010

Do poczytania... Blame!



Nie lubię mang. Nie wiem czemu, ale japońska stylistyka komiksowa po prostu do mnie nie przemawia, charakterystyczne dla mang elementy jakoś uniemożliwiają mi zawieszenie niewiary i wciągnięcie się w świat przedstawiony.
Z "Blame!" jest jednak nieco inaczej. Tsutomu Nihei, Autor tej dziesięciotomowej mangi od zawsze fascynuje się kulturą Starego Kontynentu. Legitymuje się też dość specyficznymi, jak na mangakę, kwalifikacjami - studiował architekturę, a później pracował dla amerykańskiej korporacji. Jako artysta także nader chętnie współpracował z jankesami - stworzył dla nich komiksowe rozwinięcie świata popularnego FPSa Halo oraz autorską miniserię "Wolverine. Snikt!" której recenzję swego czasu machnąłem dla Esensji.
O "Blame!" usłyszałem przypadkiem, opowiadał mi o niej w kontekście "szczytowego osiągnięcia w dziedzinie cyberpunku" (cytat z pamięci, ale dość wierny). Jako fan cyberpunku zaciekawiło mnie to, choć nie na tyle, bym jakoś specjalnie szukał okazji do zapoznania się z komiksem. Okazja jednak pojawiła się sama i po pierwszych kilkunastu stronach uznałem, że muszę się z tym zapoznać.

http://greathesit.files.wordpress.com/2008/03/b1.png

Zapomnijcie o rozsądku. Zapomnijcie o wcześniejszych cyberpunkowych dziełach. "Blame!" wynosi tę gałąź science-fiction na zupełnie inny poziom, choć w sumie nie pokazuje w tej materii niczego nowatorskiego. Mamy bowiem zdruzgotany, post-apokaliptyczny świat, enigmatycznego bohatera wyposażonego w potężny pistolet, po który niejednokrotnie sięga w krytycznych sytuacjach, cyborgi, androidy, istoty krzemowe, komputery... A jednak manga faktycznie jest nowatorska i na swój sposób przełomowa. Kiedy widzimy zapierające dech w piersiach budowle, niesamowite, dynamiczne akcje czy zapomnianą maszynę, która cały czas automatycznie produkuje klony - już wiem, już mamy pewność, że natrafiliśmy na coś unikatowego.
Jak już wspominałem - zapomnijcie o rozsądku. "Blame!" to epicka opowieść bez wstępu, rozwinięcia i zakończenia, cyberpunkowa odyseja tajemniczego Killy'ego, który poszukuje osoby z genami terminalowymi - tylko wyposażony w nie człowiek jest w stanie przerwać niekontrolowany rozrost miasta, za który odpowiedzialne są uruchomione przed wiekami maszyny. Roboty te, zwane Budowniczymi, przez całe lata (milenia?) nieprzerwanie dobudowują kolejne segmenty olbrzymiego megapolis. Gargatuniczna aglomeracja już dawno pokryła całą planetę, teraz wzrasta w górę, pochłaniające nawet księżyc.
I wciąż rośnie.

http://img26.imageshack.us/img26/3043/blame2192193.jpg

Główny bohater - mężczyzna o imieniu Killy - jest cichy i rzadko się odzywa. Ożywia się jedynie podczas walk, kiedy to sieje spustoszenie za pomocą grawitacyjnego emitera promieni - najpotężniejszej broni, jaką było mi dane zobaczyć. Ten niepozorny pistolecik wypluwa z siebie promień robiący olbrzymie dziury nie tylko w przeciwnikach, ale i znajdujących się za nimi ścianach. Killy jest zupełnie amoralny - tak jak i pozostali bohaterowie "Blame" - dobro i zło są dla niego pojęciami kompletnie abstrakcyjnymi. Ma swój cel i konsekwentnie go wypełnia, inne sprawy są dla niego zupełnie nieważne. Mimo ludzkiej powierzchniowości, jest dla nas równie obcy jak zamieszkujące świat androidy i bezduszni Strażnicy.
Killy nie jest samotny podczas swej podróży - z czasem przyłączają się do niego inne, nie mniej fascynujące postacie. Cibo - dawny naukowiec, porzucona gdzieś w odmętach popadających w ruinę laboratoriów, która dzięki Killy'emu odzyskuje ciało. Słodka i niewinna (do czasu) Sakaan. Wszystkie napotkane osoby budzą w nas niepojętą fascynację - kiedy obserwujemy ich zachowanie, tak różne od naszego, kiedy widzimy ich irracjonalne (dla nas) zachowania (które zawsze okazują się mieć jakiś pokrętny cel) po prostu musimy wiedzieć, jak dalej potoczą się ich losy. Ale największe wrażenie zrobił na mnie Strażnik Dhomochevsky. Ta jego niesamowicie realistyczna twarz (w połączeniu z niesamowicie nierealistyczną, typowo mangową fryzurą), ten błysk w jego oku, ten dziwny wyraz twarzy mówiący "Możesz mnie wgnieść w ziemię, rozwalić na kawałki i polać napalmem, ale ja i tak jakoś się pozbieram i cię zniszczę." sprawiają, że nie jego poczynania śledziłem z nieludzkim wręcz skupieniem i intensywnością.

http://img27.imageshack.us/img27/2488/blamev10c64p160.png

Rysunki są po prostu niesamowite. Nihei bawi się tu konwencją cyberpunku pokazując nam ciasne i duszne korytarze, zaułki, zdewastowane budowle, windy, pociągi i maszyny, które działają już tylko na słowo honoru... Tym bardziej w tym gęsto zabudowanym świecie dziwią bezkresne przestrzenie, olbrzymie hale i kosmiczna pustka wraz z występującymi w niej osamotnionymi artefaktami.
Design postaci - zwłaszcza tych niehumanoidalnych - poraża i zachwyca. Każda występująca w tym onirycznym komiksie istota jest pomysłowo zaprojektowana i ZAWSZE starannie narysowana. Nihei wielokrotnie wspominał, że w swojej twórczości pełnymi garściami czerpie z europejskich twórców - i to widać. W pieczołowitości w ukazywaniu szczegółów Japończyk zdaje się prześcigać nawet Andreasa! Choć mogą to być tylko moje pobożne życzenia, to wydaje się, iż Nihei fascynuje się, między innymi, naszym rodzimym malarzem, Zdzisławem Beksińskim. Tak jak i świętej pamięci artysta, mangaka kreuje obcy, jednocześnie fascynujący i przerażający świat. Cieniowanie miejscami jak żywo przypomina te z obrazów Beksińskiego. Nie brak też i wyraźniejszych nawiązań - porównajcie, proszę, jeden z kadrów prequela do "Blame!" pod tytułem "NOiSE!" z chyba najpopularniejszym obrazem Beksińskiego. Podobnie i metalowe słupy z samego "Blame!" po prostu muszą się kojarzyć z innym malowidłem Polaka. Owszem, nie wykluczam przypadku - ale nie wierzę, by nie było to świadome nawiązanie.

http://img509.imageshack.us/img509/6091/blamev3028029.jpg

"Blame!" to przełom. Możliwe, że najlepszy komiks, jaki w swoim życiu przeczytałem. Choć niemal zupełnie pozbawiony fabuły, mimo nie dających się lubić postaci i kompletnie niezrozumiałej fabuły - manga zabija klimatem, czyta sie ją z autentycznymi ciarkami na plecach. To autentyczne, pięciowymiarowe dzieło, którego my, jako istoty trójwymiarowe, nie mamy nawet szansy zrozumieć - co nie przeszkadza nam się nim zachwycać. Kiedy czytasz "Blame!" to z jednej strony czujesz się pusty, wyalienowany, w głowie roi ci się od myśli, że - choć odczuwasz cierpienie postać - nie potrafisz go pojąć. Widzisz samotność głównego bohatera, jego zagubienie w przeogromnym świecie - i nagle sam zaczynasz odczuwać tę samotność, tyle tylko że ty, w przeciwieństwie do Killy'ego nie masz tarczy w postaci kompletnego, zdaje się, braku uczuć. I zaczynasz się trząść. Po raz pierwszy w życiu odczułem coś takiego podczas lektury tego komiksu. Coś niesamowitego.
"Blame!" nie jest dla każdego. Ale ta grupka, która da się porwać niesamowitemu światu, pokocha ten komiks.

1 komentarz:

Haku pisze...

Pamiętam, że gdy pierwszy raz zabierałem się za ten tytuł miałem ledwo trzynaście lat. Młody byłem, głupi, nie spodobało mi się i przestałem czytać po zaledwie kilku rozdziałach. Dzięki za przypomnienie o tym tytule. Teraz postaram się go odświeżyć i być zmiażdżonym przez krechę gościa (jak i fabułę, ofkoz ;)