niedziela, 25 października 2009

Jazda dowolna cz.2

Hurt dobrym zespołem jest - i co do tego wątpliwości mieć nie można. Nowa płyta zespołu może być jednak największym rozczarowaniem w historii grupy. Nie dlatego, że jej zapowiedź na MySpace jest jakaś fatalna - po prostu nowe aranżacje starych piosenek to niezupełnie to, na co wszyscy czekali, zwłaszcza po ostatnim krążku zespołu. Owszem, będą też premierowe kawałki, ale o wiele za mało.



Kolejny artysta Marvela, Skottie Young operuje bardzo charakterystycznym stylem, tak odmiennym od klasycznych rysowników, że jego prace zaskakują. Znany głównie z rysowania prześwietnej adaptacji Czarnoksiężnika z Krainy Oz. Warto prześledzić jego galerię - na mnie ogromne wrażenie zrobił art inspirowany powieścią "Władca Much" (nie mylić z kretyńskim serialem o podobnej nazwie!).


Dziś w programie mamy krótki wykład gościa odpowiedzialnego za klimatyczne wyrecytowanie nazwy koncernu EA, które możemy usłyszeć w każdej sportówce EA. Aż chciałoby się mieć taki tembr głosu - już samo zamawianie pizzy w barze byłoby o wiele skuteczniejsze. Choć ponoć wszystko jest do wyćwiczenia...


Uuu... Tu będzie sporo. Przede wszystkim polecam 10 najbardziej żenujących potworów z filmów grozy. Warto też obadać parodię Pixarowskiego Intra - tylko dla ludzi o mocnych nerwach! Pod koniec zapoznajcie się też z historią rosyjskiego dzięcioła - terminatora.


Tak jak Krzysztof Ibisz jest nieformalnym logiem Polsatu, tak napis Google można uznać za nieformalne logo Internetu (tak w ogóle, to istnieje takowe?). W googlowej rubryce będą się znajdować rozmaite różności wyszperane w Sieci. Na dziś przygotowałem info o krótkometrażowym filmie sf przygotowywanym przez Grzegorza Jonkajtysa. Film będzie nosił nazwę 36 Stairs i zapowiada się co najmniej interesująco.

Do następnego.

sobota, 24 października 2009

Co w graniu piszczy? Butterfly Fantasy

http://www.oyunola.com/oyunlar/zeka2/butter.jpg

Posiadanie niezbyt wypasionego (łeri klewer eufenizm) kompa wbrew pozorom ma swoje dobre strony. Przede wszystkim nie traci się tyle czasu na granie w najnowsze, komercyjne hity i można spokojnie skupić się na alternatywnych grach flashowych.
Trylogia Butterfly Fantasy to prosta freeware'owa produkcja, która mnie osobiście powaliła na łopatki. Ale po kolei.
Na pierwszy rzut oka gra jest typowym przerywnikiem w pracy - polega ona na odszukiwaniu różnic pomiędzy dwoma obrazkami. Na każdym poziomie jest sześć detali, których odnalezienie odblokowuje kolejny level. Jeśli nie uda się tego zrobić w określonym czasie - game over. Bez obaw jednak - to ograniczenie można wyłączyć i grać bez presji odliczającego sekundy zegara. Opłaca się do zrobić, bowiem zagadki do łatwych nie należą. Choć grę przeszedłem bez żadnych solucji, to kilkakrotnie zdarzało mi się w desperacji wściekle klikać gdzie popadnie, byleby tylko znaleźć jakiś niepasujący detal. Jako że nie należę do najcierpliwszych osób na tej tej planecie, taka zabawa skończyłaby się dla mnie na najdalej trzecim poziomie, gdyby nie fundamentalny czynnik motywujący do dalszej gry - fabuła.
Tak, tak - fabuła. Kolejne obrazki składają się na prostą, ale bardzo przejmującą historię dwójki młodych ludzi porwanych przez tajemnicze istoty. Narracja prowadzona jest tylko za pomocą kolejnych plansz, w grze nie pada ani jedno słowo - nie znamy nawet imion naszych bohaterów. Nie przeszkadza to nam jednak się z nimi polubić i z zapartym tchem śledzić pełną gaimanowskiego uroku opowieść. Nie wiem, czy to ta gra ma niesamowita umiejętność chwytania za serce, czy to ja na starość zrobiłem się taki sentymentalny, tak czy inaczej z całego serca polecam tę grę.
Nie ma jednak róży bez kolców. Butterfly Fantasy ma dość istotną wadę w postaci bardzo ubogiej ścieżki dźwiękowej, na którą składa się raptem jeden zapętlony utworek. Oczywiście dźwięk można bezproblemowo wyłączyć i puścić sobie coś z własnego repertuaru, ale...
Polecam. Całą trylogię, która jest dowodem na to, że to, co w grach najciekawsze, dzieje się poza obiegiem komercyjnym.

czwartek, 15 października 2009

Felieton okazjonalny - 10 ekranizacji, których nie było cz.1

Czasem czytając książkę, komiks albo grając w grę przez cały czas towarzyszy mi myśl "Cholera, ale to by wyglądało na ekranie!". Raz na jakiś czas mam szansę się o tym przekonać i zazwyczaj konkluzja jest następująca - zmarnowano potencjał. Filmowe adaptacje mają to do siebie, że częstokroć wypaczają sens oryginału (choć nie zaprzeczam, że istnieje całkiem spora grupa chlubnych wyjątków). Ale niezupełnie o tym chciałem pisać.
W niniejszym felietonie mam zamiar (strzeżcie się!) przedstawić 10 - moim zdaniem - najciekawszych fabuł, które z miłą chęcią zobaczylibyśmy na ekranie. Tak więc, po kolei:

1. Gra Endera

http://solarisnet.pl/theme/img/product/fantastyka/sf_f/gra_endera/gra.jpeg

Zaczynamy z grubej rury - toż to praktycznie jeden z filarów współczesnej sf! O "Grze" bardzo szeroko pisałem już tutaj, toteż daruję sobie zagłębianie się w fabułę. Dość powiedzieć, że powieść Orsona Scotta Carda snuję historię superinteligentnego, bardzo wrażliwego chłopca, który pod wpływem manipulacji władz Szkoły Bojowej do której uczęszcza musi przygotować się do poprowadzenia kosmicznej floty na ogromną intergalaktyczną wojnę z rasą inteligentnych robaków. Jakkolwiek głupio by to nie brzmiało, to spieszę zapewnić, że książka jest zaskakująco mądra, przemyślana i hipnotyzująca od pierwszej do ostatniej strony.

Ekranizacja

Tutaj już od samego początku napotykamy na szereg sporych trudności. Otóż trzon głównych bohaterów stanowią tu bardzo małe dzieci, a wątpię, by małoletni aktorzy podołali zadaniu wiarygodnego przedstawienia całej gamy uczuć, przez jaką przechodzą Ender i spółka. Dobrym rozwiązaniem może tu być użycie zaawansowanej animacji 3D - jak choćby przy okazji filmów z serii Final Fantasy albo "Ostatniego lotu Ozyrysa" - jednej z nowelek Animatrixa. Innym rozwiązaniem byłoby zlecenie pracy japońskim mistrzom animacji - w takim przypadku na reżyserskim stołku posadziłbym Hideakiego Anno, człowieka odpowiedzialnego za anime Neon Genesis Evangelion. Oczywiście ktoś z Zachodu musiałby patrzeć mu na ręce, bo inaczej film byłby zbyt hermetyczny dla amerykańskiego odbiorcy. Tym niemniej, to mogłoby się udać.


Szanse?

Cóż, kwestia przeniesienia "Gry Endera" na duży ekran jest podnoszona praktycznie od chwili wydania powieści - niestety, do tej pory na rozmowach się kończyło. Powstało kilka wersji scenariusza (jedną z nich napisał sam autor powieści), do tej pory nie mamy jednak żadnych konkretów. Film pewnie w końcu powstanie... ale szczerze wątpię, by dorównał książce, czy choćby jej komiksowej wersji. Dlatego szansę oceniam na 80%

2. Sandman

http://christophervalin.files.wordpress.com/2008/05/sandman.jpg

Bestsellerowy komiks Neila Gaimana, dzięki któremu historie obrazkowo-tekstowe wyszły spod strzech i trafiły na salony. Epicka saga o jednym z Nieskończonych przełamywała wszelkie kanony komiksu amerykańskiego i wyznaczyła nowe standardy, do których inni liczący się twórcy natychmiast się przystosowali. Sam Gaiman wypłyną dzięki niemu na szerokie wody, stał się cenionym pisarzem i scenarzystą, doczekał się rzeszy fanów. I choć w późniejszym okresie autorowi zdarzało się rozmieniać swój nietuzinkowy talent na drobne, to Sandman wciąż pozostaje arcydziełem literatury komiksowej.


Ekranizacja

Aby sfilmować całą, liczącą 11 tomów (+dodatki) sagę, film musiałby trwać co najmniej kilkanaście godzin. Dlatego też ekranizacja - jeśli do takowej dojdzie - obejmować będzie raczej tylko wycinek z dziejów Władcy Snów. Sama forma filmu musiałaby być nietypowa - najchętniej widziałbym tu oniryczną animację rodem z "Mirrormask"oczywiście zrobioną o kilka klas lepiej. I nie wyobrażam sobie, by ktokolwiek, poza Timem Burtonem, potrafiłby wyreżyserować ten film bez popadnięcia w kiczowatość. Oczywiście tytułową rolę zagrałby Johnny Deep :)


Szanse?

Na początku lat 90-tych koncern Warner Bros miał w planach film na motywach Sandmana, ostatecznie jednak nic z tego nie wyszło. Mimo to, opowieść o Śnie należy do tych dzieł, które prędzej czy później muszą zagościć w kinach. Daję 70%

3. Zły

http://www.kkkk.pl/okladki/duze/zly1.jpg

Mądre głowy zwykły mawiać, że ostatnią godną uwagi książką napisaną w Polsce była "Lalka" Prusa. Mądrym głowom radzę popukać sie w wysokie czoła i zapoznać się z arcydziełem literatury brukowej, czyli "Złym" Leopolda Tyrmanda.
"Zły" to niesamowity kolaż powieści sensacyjnej, kryminalnej, obyczajowej i romansu. Osią fabuły jest tytułowa postać - samozwańczy tajemniczy bohater, patrolujący ulice powojennej Warszawy i metodycznie oczyszczający je z ludzkiego śmiecia, niczym słowiański Punisher. Oczywista, że w niedługim czasie staje się on celem dla milicji i zorganizowanych grup przestępczych, które zwierają szyki w celu zgładzenia samozwańczego stróża prawa i porządku.
"Zły" to jedna z tych książek, które przeczytać trzeba. Tak jak trylogię Sienkiewicza. A jeśli dodatkowo pochodzi się z Warszawy, to nieprzeczytanie tej monumentalnej historii zakrawa na ciężkie przewinienie.

Ekranizacja

Tu widzę tylko i wyłącznie serial - owszem, po pewnych cięciach dałoby się zamknąć fabułę w okolicach dwóch filmowych godzin, byłaby to jednak profanacja wielowątkowego, złożonego scenariusza. Książka ma tylu ciekawych, zróżnicowanych bohaterów, tyle zwrotów akcji i minifabułek, że żaden film nie objąłby tego ogromu.
Jest problem w postaci realiów - powieść toczy się w Warszawie lat 50-tych, dopiero budzącej się i powstającej z gruzów po wojennej zawierusze. Dziś stolica jest już odbudowana (po partacku, ale jednak), toteż trzeba byłoby zawołać na pomoc czarodzieja Bagińskiego, który namalowałby na blueboxie stosowny krajobraz. Dałoby się to zrobić, ale...

Szanse?

...ale Telewizja Polska zajęta jest trzepaniem kasy na Tańcach Na Lodzie i pochodnych, a także realizowanym kolejnych absurdalnych gniotów, toteż szanse na ekranizację "Złego" są bliskie zeru. Ja jednak trysnę tu irracjonalnym optymizmem i dam 10%, a co mi tam.

4. Mroczna Wieża

http://www.stephenking.pl/roznosci/galerie/ilustracje/kopalski/kopal_albatros_mw7.jpg

Kolejna epicka saga fantasy, z tym, że nietypowa - bo napisana przez autora kojarzonego raczej ze ździebko innym rodzajem literatury. Stephen King dokonał niemożliwego - jako amerykański autor napisał sagę fantasy bez uciekania się do importowanych z Europy rycerzy, smoków i elfów. Powstało dzieło kultowe, które już dziś stawia się na równi z Władcą Pierścieni, Czarnoksiężnikiem z Archipelagu i cyklem o Conanie Barbarzyńcy. Szalenie nietypowa mieszanka sf, fantasy, horroru, westernu i powieści sensacyjnej podbiła serca czytelników na całym świecie. Dzieje Rolanda z Gilead doczekały się już rozszerzenia w postaci - świetnego, swoją drogą - cyklu komiksowego.

Ekranizacja

Tu najchętniej widziałbym cykl filmów, jak w - nie przymierzając - Harrym Potterze. Jeden tom - jeden film. Reżyserią zająłby się Peter Jackson (no co?) a w roli rewolwerowca zagości odmłodzony o 30 lat Clint Eastwood.


Szanse?

Dałbym bez wahania 100% gdyby nie pewien haczyk... Otóż Jankesi nader chętnie przenoszą na duży ekran powieści fantasy głównie ze względu na epickie bitwy, jakie są w nich opisane. A, jak pamiętamy, w Mrocznej Wieży trudno takowe znaleźć. Może bitwa o Calla zasługiwałaby na takie miano, ale, raz, że to dopiero pod koniec sagi, a dwa, że i tak daleko jej do batalii o Helmowy Jar. Mimo to, do ekranizacji dojdzie prędzej czy później - daję 90%.

5. Kane

http://www.fantasticfiction.co.uk/images/c1/c6563.jpg

Mroczna i ciężka niczym żeliwne kowadło seria fantasy opiewająca dzieje Kane'a, którego od armii klonów Conana odróżnia ponadprzeciętny intelekt i aura nieśmiertelnego zła. Każda powieść z sagi to właściwie gotowy scenariusz filmowy, w którym jest wszystko, co powinno być w dobrym filmie fantasy - akcja, tajemnice, zakazana magia, ogromne bitwy, zdrady, sojusze i epickie starcie pod koniec. Jakby tego było mało, to wszystkie te elementy są logiczne poskładane i odpowiednio wyważone. Czego chcieć więcej?


Ekranizacja

Jako, że powieści Wagnera są bardzo brutalne, scenariusz trzeba by było nieco ułagodzić, żeby film dostał odpowiednio niską kategorię wiekową. Fakt, że ucierpi na tym klimat, ale inaczej się nie da. Nie typuję tu żadnego reżysera, bo nawet Uwe Boll nie schrzaniłby takiego materiału - pod warunkiem, że dostałby dobrze napisany scenariusz i w stu procentach by się go trzymał. Ponadto, każda z książek o Kanie stanowi zamkniętą całość, toteż adaptacja byłaby jeszcze prostsza - nie trzeba nawet trzymać się chronologii.

Szanse?

Nie więcej, niż 20%. Czemu? Po prostu o Kanie pamiętają już tylko najbardziej fanatyczni wyznawcy heroic fantasy, postać jest zbyt mało znana, by zwrócić na siebie uwagę mas. A szkoda, bo to mięsisty kawałek niegłupiej fabuły i akcji, przy którym chętnie opróżniłoby się niejeden kubełek z popcornem.

Cdn.

niedziela, 11 października 2009

Jazda dowolna cz.1

Wzorem takich zajebistych blogów, jak Motyw Drogi i Kolorowe Zeszyty startuję z cykliczną (dwutygodniową) kolumną, w której prezentował będę różne różności z rozmaitych stron, blogów i portali zaliczających się do kategorii Web 2.0. Nie przedłużając - do ataku.


MySpace Polska promuje ostatnio debiutancką płytę zespołu trzydwa%UHT zatytułowaną "Lista zakupów na miesiąc maj". Przyznam się szczerze, że po raz pierwszy słyszę o tej kapeli, zaś prezentowana na MySpace'owym profilu zespołu zajawka krążka raczej nie zmotywuje mnie do jego kupna - choć nie wykluczam możliwości, że mam po prostu zbyt skrzywiony gust. Obiektywnie rzecz biorąc da się tego słuchać, więc jeśli ktoś lubi raczej nieskomplikowane popowo-liryczne rytmy, to może zaryzykować.


Nie odkryję Ameryki, jeśli napiszę, że Leinil Francis Yu, pochodzący z Filipin rysownik operuje bardzo charakterystycznym i oryginalnym stylem, dzięki któremu jego prace wyróżniają się na tle innych rysowników komiksowych. Yu współpracował w wieloma wydawnictwami komiksowymi, maczał palce m.in. w mega-giga-super-wyczepistym evencie Secret Invasion by Marvel. Na pewno warto zapoznać się z jego pracami.


A tu troszkę prywatą polecę - zapowiedź koncertu Noviki w TV Siedlce, która stała się ostatnimi czasy niezwykle popularnym memem. Czemu prywata - otóż moja skromna osoba od pewnego czasu studiuje na Akademii Podlaskiej, w Siedlcach właśnie. Co do samego filmiku... Ech, łezka się w oku kręci - to wykonanie, ta żywiołowość prezenterskiego języka, niesamowity wystrój studia i wysmakowana graficznie czołówka... Miodzio.


I coś do śmiechu - najzacniejszy portal śmiechowy w naszym kraju (odpowiedzialny m.in. za wypromowanie niejakiego Hardkora - wiecie już, kogo winić) praktycznie co chwilę publikuje różne zabawne ciekawostki. Ostatnio wpadł mi w oko fajny artykuł o fotkach z portali randkowych. Polecam ludziom szukającym w Internecie swojej drugiej połówki - jak widać, czasem można się naciąć.

Cóż, do następnego

środa, 7 października 2009

Do poczytania... Zadomowienie

http://a.swistak.pl/000/498/498544_1024.jpg

Recenzja nie musi być długa i zawiła. Po co zawracać sobie głowę takimi duperelami, jak zajawka fabuły, analiza struktury powieści, języka w niej użytego, wypunktowanie mocnych i słabych stron, skoro można od razu ocenić powieść i zaoszczędzony czas przeznaczyć na słodkie nieróbstwo? "Zadomowienie" Orsona Scotta Carda jest książką dobrą i godną polecenia. Koniec recenzji, dziękuję za uwagę.
Dobra, żartowałem.
Mam z tą książką pewien problem, Otóż mój umysł cały czas próbuje mnie przekonać, że jej autorem jest... Neil Gaiman. Zarówno fabuła, jak i klimat "Zadomowienia" narzucają bardzo silne skojarzenia z literackimi dokonaniami najbardziej amerykańskiego Brytola w historii fantastyki.
Głównym bohaterem powieści jest Don Lark, mężczyzna zajmujący się remontowaniem starych, zniszczonych domów, pracę tą traktując jak terapię po tragicznej śmierci córki i byłej żony. Pewnego dnia natrafia na dom inny, niż wszystkie. Jego remont odradzają mu dwie lekko zbzikowane staruszki z sąsiedztwa, zaś samotność Dona zakłóca tajemnicza dzika lokatorka.
No cóż... Card przyzwyczaił nas raczej do innego rodzaju literatury, widać też, że niezbyt pewnie czuje się na polu oranym zwykle przez Koontza, Kinga i Strauba. Do największych minusów książki zaliczyłbym żenujący wątek miłości głównego bohatera do agentki nieruchomości "Jak-jej-tam-było", która sprzedała mu dom. Ten szczęśliwie kończy się bardzo szybko, zaś sama bohaterka wypada z akcji i nie pokazuje się w niej aż do końca. Świetny zarys charakterologiczny głównego bohatera (Gdzie do Dona Larka ciapowatemu Richardowi z "Nigdziebądź" czy Grubemu Charliemu z "Chłopaków Anansiego"), zaś narracja jest po prostu świetna.
"Zadomowienie", to książka Neila Gaimana, którą napisał Orson Scott Card. Mimo kilku wad - polecam.

Autor: Orson Scott Card
Tłumaczenie: Maciejka Mazan
Wydanie polskie: 2000
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

sobota, 3 października 2009

Do poczytania... Charakternik

http://fabryka.pl/imgs_upload/Image/ksiazki/Bestsellery/Piekara_Charakternik-HC.jpg

Stało się - po raz kolejny sięgnąłem po produkt, który wypluła z siebie Fabryka Słów. Przywykłem już do tego, że prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne, niż Fabryka wyda coś wybijającego się ponad słodką literacką przeciętność, czuję się jednak w obowiązku śledzić cykl wydawniczy bodaj najbardziej obrotnej oficyny zajmującej się polską fantastyką.
Piekarę znam i darzę dość umiarkowanym szacunkiem - inkwizytorski cykl przejadł mi się w okolicach drugiego tomu, zaś z pozostałych tekstów autora kojarzę tylko kilka publikowanych w śp. "Fantasy" opowiadań oraz nijakiej i mdłej "Alicji"
Cóż, zapomnijmy na chwilę o wcześniejszych dokonaniach Piekary i skupmy się na jego najnowszym dziele pod tytułem "Charakternik".
Powieść przenosi nas do XVII-wiecznej Polski, w świat rubasznych sarmatów, chamskiego pospólstwa i szlacheckich idei. Oto tajemniczy pan Myszkowski w asyście swego - czytając powieść, nie sposób opisać go inaczej - przydupasa pana Szczurkowskiego na wskutek karczemnej rozróby łączy swoje siły z podstarzałym szlachcicem Żytowieckim, w celu nie do końca sprecyzowanej misji. Cała trójka zaczyna pętać się po całej Polsce w poszukiwaniu tajemniczych artefaktów, o przeznaczeniu których dowiadujemy się o 100 stron za późno, by wywarło to na nas jakiekolwiek znaczenie.
Za plus należy autorowi policzyć całkiem udaną stylizację na staropolszczyznę i wyważoną częstotliwość łacińskich wtrąceń. Muszę przyznać, że książkę czyta się płynnie i bez zgrzytów. Trochę szwankuje niewykorzystany potencjał świata przedstawionego, tudzież braki w jego opisie. Oczywiście, jak w niemal każdej książce autorstwa Piekary, autor wprost nie potrafi odmówić sobie sarkania na zły i brzydki Kościół Katolicki, który zabrania mu jedzenia mięsa w piątek i zabawy w dyskotekach podczas postu. Ok, to jego poglądy i może je sobie rozgłaszać gdzie chce i ile, jednak po przeszło tysiącu stron poświęconych naszemu uniżonemu słudze jest to już męczące. Książkę zdobią przaśne ryciny i całkiem niezła okładka (w ogóle, najczęściej to właśnie ona jest najmocniejszym punktem książek spod znaku Fabryki).
Podsumowując - czytać się da. Z pewnością literacki skill Piekary stoi o level wyżej, niż ten pilipiukowy, jednak wciąż nie dorównuje Komundzie (o Sapkowskim nawet nie wspominając), czyli facetowi, na którego literackie terytorium wszedł pisząc niniejszą książkę. Jeśli ktoś jest fanem Piekary, to może zainwestować, miłośnicy sienkiewiczowszczyzny (dobrze napisałem?) też mogą się skusić. Innym zalecam daleko posuniętą ostrożność.

Autor: Jacek Piekara
Okładka: Piotr Cieśliński
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Wydanie polskie: 1/ 2009
Seria wydawnicza: Bestsellery polskiej fantastyki
Liczba stron: 384
Format: 125x195 mm
Oprawa: miękka
Dystrybucja: księgarnie, internet
Wydanie: I
Cena z okładki: 32,99 zł