poniedziałek, 30 listopada 2009

Felieton okazjonalny - 10 najbardziej awesome rzeczy

Jest we współczesnej popkulturze garść motywów, które w jakiś bliżej niewyjaśniony sposób poruszają nas do głębi. Siedząc w kinie na nudnym filmie przysypiamy - ale wystarczy, że na ekranie choć na moment pojawia się jeden z tych magicznych motywów - ożywiamy się w jednej chwili. Amerykanie (i nie tylko oni) nazywają ten czynnik prosto - "Awesome!" Przed Wami 10 rzeczy, które - moim skromnym zdaniem - są w popkulturze najbardziej awesome. Możliwe, że coś mi umknęło, a kilka rzeczy (np. naziści) po prostu nie zmieścili się w tym zestawieniu. Cóż, są różne gusta, ale podejrzewam, że poniższe motywy ruszają zdecydowaną większość odbiorców kultury.

A więc - do ataku!

10. Bullet time



Wymyślony (powiedzmy...) przez braci Wachowski sposób ujęcia fajniejszych akcji w filmach, gdzie ołów sypie się kilogramami zadebiutował w "Matriksie". I od razu zdobył popularność,
odrobinę popychając filmy sensacyjne (i gry akcji) we właściwym kierunku. Awesome? Awesome!

9. Dinozaury



Od czasów pierwszego "Parku Jurajskiego" wiadomą rzeczą jest, że dinozaury są awesome. Nic dziwnego, bowiem prehistoryczne gady są ucieleśnieniem ludzkich lęków - wielkie, krwiożercze, traktujące mniejsze istoty (w tym ludzi) jako szybką przekąskę. Ciekawym motywem jest wykreowany przez Spielberga gatunek raptora - inteligentnego, działającego w stadzie drapieżnika, co prawda stosunkowo niewielki, ale bardzo niebezpieczny. Wszystko to sprawia, że Wizja ludzi uciekających spod jaszczurzych łap bardzo mocno przemawia do wyobraźni.

8. Wampiry

http://s.blomedia.pl/niezlekino.pl/16272/blade-twilight.jpg

Wampiry to istoty idealne - nieśmiertelne, silne, piękne (z wyjątkiem Nosferatu), obdarzone czarem i olbrzymią potencją seksualną - krwawy sakrament jest metaforą stosunku seksualnego, choć współczesne wampiry nie pogardzą i bardziej tradycyjnymi sposobami zaspokojenia popędu. Dzieci Nocy reprezentują wszystko, co zawsze chcieliśmy robić, czymkolwiek chcieliśmy być. To sprawia, że zawsze będą awesome, choć ostatnio w zacnym krwiopijczym towarzystwie zaczynają pojawiać się dziwne emokarykatury. Nie martwcie się jednak - Dzieci Nocy już zajęły się oczyszczaniem swoich szeregów (patrz obrazek).

7. Alien

http://www.stampede-entertainment.com/monstermakers/wallpaper/wp-alien-1-l.jpg

Zwany poprawnie Xenomorphem raz na zawsze zrewolucjonizował popkulturę. Potwór stworzony przez Hansa Rudolfa Gigera był chyba pierwszą (i, jak dotąd, jedyną) istotą tak perfekcyjnie oddziałowującą na ludzkie lęki i fobie. Podłużna owadzia głowa, ruchliwy ogon, szpony, podwójne szczęki - oto stwór rodem z najgorszych koszmarów. Z nim nie ma negocjacji, układów czy choćby zrozumienia motywów postępowania. To kosmiczna bestia, obca istota stworzona by zabijać. Nic więc dziwnego, że Alien zdobył taką popularność, a jego epickie potyczki z Predatorem (który nie zmieścił sie w niniejszym zestawieniu) weszły do kanonu popkultury na długo przed premierą filmu "Alien vs. Predator".

6. Zombie

http://img.photobucket.com/albums/v352/lottieloo/jp/Aleksi_Zombies_boxcover_600_600.jpg

Gnijąca, przygarbiona sylwetka, wyszczerzone zębiska, rozcapierzone palce i gałka oczna smętnie zwisająca na nitce nerwu. Zwykle widziany w towarzystwie podobnych sobie kolesi. W nieumarłych fascynuje nas kilka rzeczy. One kiedyś były takie jak my - a my możemy być tacy, jak oni. Są głodni, a ich apetyt moze zaspokoić tylko ludzkie ciało. Postać zombie narusza więc dwa bardzo ważne dla ludzi tabu - śmierci i kanibalizmu. Jest jeszcze jedna cecha, która sprawia, że zombie tak nas jarają - ten ich maniakalny upór, ta postawa "Możesz odstrzelić mi głowę i polać napalmem, ale to, co ze mnie zostanie popełznie za tobą". Nie ma co - zombie są awesome jak mało co.

5. Summer overture


http://img300.imageshack.us/img300/2846/rfad1tn5.jpg

Znany też jako "ten motyw z "Requiem dla snu" " utwór Mozarta stanowi kwintesencję awesomowatości podkładu muzycznego. I nawet trudno jednoznacznie określić co sprawia, że
ten - doskonale znany właściwie każdemu - kawałek tak oddziałowuje na naszą podświadomość. Z takim podkładem muzycznym nawet smażenie jajecznicy urasta do rangi epickiego wydarzenia.

4. Jedi

http://fc04.deviantart.com/fs5/i/2005/123/3/0/Jedi_Knight_by_Surfurdude.jpg

Każdy kiedyś chciał być Jedi. Ten miecz świetlny, Moc, zasady... Jedi to współczesne ucieleśnienie średniowiecznej rycerskości, cech które w dzisiejszym świecie zagubiły się gdzieś - honoru, odwagi, godności, poświęcenia. A najlepsze jest to, że romantyczny wojownik wymachujący błękitną latarką to zaledwie jedna strona medalu - Mroczni Jedi, Sithowie są badassami jakich mało!

3. Ninja

http://ps3media.ign.com/ps3/image/article/636/636142/more-hints-at-ps3-ninja-gaiden-20050725001109440.jpg

Cichy wojowni
k o na wpół mitycznych mocach (a przy tym niedoszły student). Wojownik cienia
przeskakujący z drzewa na drzewo, wbiegający po pionowych ścianach, wymachujący kataną...
Oh, come on - naprawdę muszę tłumaczyć, dlaczego ninja są awesome? Już abstrahuję od tego,
że wykreowany przez media wizerunek odzianego w czarną piżamę akrobaty nijak ma się
prawdziwych ninja.

2. Epic Boobs

http://scrapetv.com/News/News%20Pages/Everyone%20Else/images-2/epic-boobs.jpg

No właśnie. Kobiece piersi są awesome, a każdy kto uważa inaczej jest albo dzieckiem albo
homoseksualistą. Niejednokrotnie to właśnie boobsy (i przyczepione do nich kobiety)
ratowały leciwe filmy przed spektakularną klapą finansową. No bo szczerze - po co
oryginalna fabuła, dobra gra aktorska czy wypasione efekty specjalne, jeśli w filmie występują odpowiednio wyeksponowane kobiece piersi?

1. Wolverine

http://www.internationalhero.co.uk/w/wolverine3.jpg

No tak - w rankingu 10 najbardziej awesome rzeczy to właśnie on musiał wygrać. Konkurencja była silna, jednak James Howlett a.k.a. Logan a.k.a. Wolverine nie dał jej najmniejszych szans. Oto esencje awesomewatości - podstarzały, zarośnięty mutant z adamantowymi szponami w przedramionach, skórzaną kurtką narzuconą na grzbiet, dyndającym na szyi nieśmiertelnikiem i cygarem wciśniętym w kącik ust. Badassowatość w każdym calu, opracowana z geniuszem, której nie zdołał naruszyć ani obciachowy żółto-niebieski kostium, ani mizerny zazwyczaj poziom produkcji, w których Rosomak musi występować.

niedziela, 29 listopada 2009

Do poczytania...Nekrofikcje



Jak tak się zastanawiam, to dochodzę do wniosku, że w rodzimej fantastyce Kościół Katolicki ma bardziej, niż przewalone - gros wziętych twórców traktuję instytucję kościoła j mniej lub bardziej jawną wrogością. Przoduje w tym oczywiście Piekara, choć Sapkowski też niewiele mu ustępuje.
Skąd taki wstęp. Cóż, książka, którą dopiero co skończyłem czytać, zdaje się podtrzymywać ten trend, ale na szczęście to tylko pierwsze wrażenie.
Paweł Ciećwierz zabiera nas w podróż do niedalekiej przyszłości, w której kościół zagarnął władzę świecką i zwalcza herezję z zapałem dorównującym temu ze starych, dobrych inkwizytorskich czasów. W świecie "Nekrofikcji" magia jest jednak realna, a Brighella, główny bohater, para się najparszywszym jej rodzajem - nekromancją.
Przyznam się szczerze, że nie spodziewałem się po debiutancie książki na tak dobrym poziomie. Opowiadania składające się na liczący przeszło 400 stron tom potrafią wciągnąć. Główny bohater to ćpun-nihilista, który żyje na kredyt i usiłuje przetrwać w slumsach Mgławy, miasta gdzieś w centrum Europy. Nie jest to przyjazne środowisko nic więc dziwnego, że nasz bohater co chwila pakuje się w jakieś kabały.
"Nekrofikcja" ma wszystko, czego potrzebuje dobry timekiller - wciągającą fabułę, dobrą, pierwszoosobową narrację, ciekawego głównego bohatera i fajne postaci poboczne... Sprawia to, że książkę czyta się bardzo przyjemnie. Może tylko Brighelli trochę zbyt często włącza się emo mode ale da się to przeboleć. Doprawdy, trudno napisać o tej książce coś więcej - bardzo dobra (choć klimatycznie niego przyciężkawa) rozrywka, jak na debiut nawet świetna. Dzięki niej Ciećwierz trafia na moją osobistą listę autorów, których rozwój śledził będę z ciekawością. Co i wam radzę.

Tytuł: Nekrofikcje
Autor: Paweł Ciećwierz
Wydawca: superNOWA
Miejsce wydania: Warszawa
Data wydania: 28 sierpnia 2009
Liczba stron: 430
ISBN-13: 978-83-7578-020-8
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Wymiary: 125 x 135 mm
Cena: 31,00 zł

Przeczytaj fragment książki

środa, 25 listopada 2009

Do poczytania... Ostatnia awatara



Czasem mam dosyć. Nie, powaga - chwilami, odkładając książę, zastanawiam się gdzie leży granica drukowalności i czy istnieje jakiś gniot, który nigdy przez nikogo nie byłby wydrukowany. Bo jeśli coś takiego jak "Ostatnia awatara" opuściło drukarnie i trafiło do szerokiej dystrybucji, to dochodzę o wniosku, że wydać można wszystko.
Może po kolei. Okładka wyraźnie powstała w duchu nowych standardów wyznaczonych przez Fabrykę Słów (swoją drogą, ciekawe, czy takie okładki za dwadzieścia lat będą nam się wydawać tak samo kiczowate, jak teraz okładki książek z połowy lat 80-tych?). To bardzo ładna okładka - ma wszystko, co trzeba: Groźnego gościa, miecz, anielskie skrzydła, unoszące się w powietrzu pióra, mroczne, niewyraźne tło i tak dalej. Radzę się jej bardzo dokładnie przyjrzeć, bo to właściwie najlepsza część książki. W zasadzie, środek możecie wyrzucić - okładka to jedyna rzecz w tym produkcie, która nie została dokumentnie skopana.
Powieść Olgierda Dudka przenosi nas w burzliwy okres wypraw krzyżowych. Głównym bohaterem tej sesji jest niejaki Tomasz, (paladyn, 8 lvl). Najpierw buja się trochę z kumplami po Europie, zabija czarnoksiężników i takie tam (wiecie, te questy poboczne na zdobycie itemów), potem dostaje się do niewoli sułtana, zdobywa umiejętność "znajomość arabskiego" (w ciągu około roku - nie wiem jak wy, ale mi nawet głupi angielski wchodził do głowy dobre pół dekady, a i tak nie mogę powiedzieć, że władam nim płynnie i z pełną swobodą), zostaje wplątany w główny quest polegający na zgromadzeniu drużyny i pokonaniu całego zła na świecie reprezentowanego przez pewnego rogatego kolesia srającego ogniem i siarką. Po pewnym czasie przechodzi epicką transformację po której ma high-level i +99 do wszystkich statów. Do tego Game Master zrobił taki myk, że naszemu super-Tomaszowi zawsze wchodzą krytyki i to niezależnie od tego czy chodzi o wynik walki, czy o powodzenie u kobiet.
Właśnie, kobiety. Liczba dam, które rozkraczają nogi gdy tylko zobaczą naszego dzielnego anielskiego rycerza jest iście imponująca. Ale nie myślcie, że Tomasz niecnie wykorzystuje swoje talenta - o, nie! Nasz bohater jest czysty niczym lilija, bez zmazy i skazy i w ogóle nie ma takiej zalety, której on by nie posiadał. Taką postać określa się zazwyczaj mianem Mary Sue, a fakt, że narracja jest pierwszoosobowa każe nam podejrzewać, że autor mocno utożsamia się z wymyśloną przez siebie postacią... Język powieści jest do bólu sztywny, jakby Dudek rozmyślnie chciał katować czytelnika kolokwialnymi i prostymi jak konstrukcja cepa zdaniami. Dialogi to osobna bajka - wyglądają jakby je żywcem wyjęto z Elementarza Przedszkolaka. Jeszcze nigdy nie widziałem tak infantylnych i koszmarnie poprowadzonych linii dialogowych.
Fabuła pełna jest deus ex machin, idiotycznych zbiegów okoliczności i naciąganych, kretyńskich wyjaśnień dotyczących upakowanych bez ładu i składu punktów scenariusza, co sprawia, że kołek, na którym zawiesiłem niewiarę pękł z ogłuszającym trzaskiem (będę musiał sobie kupić nowy).
Tak więc - pomijając idiotyczną fabułę, kretyńsko zachowujące się postaci, drętwe dialogi i oklepany do granic możliwości schemat jest to całkiem udana książka.

Miejsce wydania: Poznań
Liczba stron: 316
Format: 135x205 mm
Oprawa: miękka
ISBN-13: 978-83-7506-282-3
Wydanie: I
Data wydania: wrzesień 2009

niedziela, 22 listopada 2009

Jazda dowolna cz.4

Dziś nietypowo. Otóż wczoraj natknąłem się na stosunkowo świeżą notkę na blogu Kasi Klich, w której opisuje ona swoje zawirowania związane z umieszczeniem WŁASNYCH piosenek na WŁASNYM profilu na MySpace. W skrócie - piosenkarce pogrożono palcem za uprawianie takiego procederu (???) i zablokowano część piosenek. Oczywiście wkurzona Kaśka... ups, pardon - poirytowana Pani Katarzyna poleciała w dyrdy do polskiego przedstawiciela serwisu MySpace, niejakiego Sebka. Ten, miast pomóc gwiazdeczce i ocalić honor macierzystej firmy, olał panią Klich argumentacją, że w grę wchodzą wyjątkowo zawikłane sprawy związane z ochroną praw autorskich. Z jednej strony - wtopa jednego z najpotężniejszych portali społecznościowych na świecie, z drugiej - kto, na Boga Ojca, broni piosenkarce założyć własną stronę internetową? Obecnie hosting jest na tyle tani, że gwiazdka tego formatu spokojnie może zlecić komuś założenie własnej strony.


Dziś, w ramach naszych odbywających się co dwa tygodnie dewiacji, postanowiłem zapoznać was z dokonaniami kanadyjskiej artystki noszącej swojskie nazwisko - Alina Urusov, na deviantartowej przestrzeni kryjącą się pod pseudonimem ayanimeya. Operująca bardzo "energetycznym" stylem Urusov znana jest miłośnikom komiksów m.in z pracy nad Young Avangers i miniserią NYX: No Way Home. Jej kreska, choć prosta i chwilami mocno cartoonowa, naprawdę robi duże wrażenie.


Nowy "Zmierzch" już w kinach! Nie, nic mnie w dupę nie ugryzło, nic mi się na mózg nie rzuciło. Ot, kronikarski obowiązek trzeba wymienić i zaświecić trailerem. Filmu nie oglądałem i nie obejrzę - aż tak narąbane w głowie nie mam i drugi raz w wała zrobić się nie dam. Zwłaszcza, jeśli wziąć poprawkę na słowa Kevina Smitha, który film widział i dość obrazowo opisał przeżycia rozhisteryzowanych nastek obecnych na seansie. Dla nieznających angielskiego - słowo "moist" które pada pod koniec wypowiedzi Cichego Boba oznacza wilgoć. Teraz, jak ktoś kumaty, szybko domyśli się kontekstu i, co za tym idzie, reszty wypowiedzi.

niedziela, 8 listopada 2009

Jazda dowolna cz.3

Ras Luta, bardzo dobrze znany wszystkim miłośnikom muzyki reggae z członkostwa w zespole East West Rockers, promuje na MySpace swój pierwszy solowy krążek. Rewolucji nie ma, mamy tu wszystko, co dobrze znamy z EWR i licznych solowych projektów artysty. Warto też oblukać teledysk promujący krążek - jest to kawałek porządnego, pozytywnego regałowego bitu.



Ryan Ottley zasłynął wszem i wobec współpracując z cenionym amerykańskim scenarzystą komiksowym nad niesamowicie popularnym komiksem Invincible (Niepokonany). Cóż, sam komiks mnie osobiście mało kręci - nie rozumiem tych zachwytów nad scenariuszem Kirkamna, który nie dość, że jest mało oryginalny, to jeszcze sztywniackiego głównego bohatera trudno jest polubić... Nie zmienia to jednak faktu, że Ottley operuje niesamowitą kreską - jednocześnie schematyczną i nasyconą szczegółami.



Amerykanie robią film sensacyjny. Niby nic dziwnego, ale sęk tkwi w tym, że epizodyczną rólkę odegra tam znany i lubiany Daniel Olbrychski. Tu już się robi co najmniej intrygująco, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że główna rola przypadła Angelinie Jolie, które przedstawia - mam nadzieję - nie trzeba. I niby wszystko fajnie, pięknie, rodzimi dziennikarze filmowi sikają po nogach... Niestety cały ten orgazm kończy się wraz odpaleniem trailera, gdzie - stawiam perły przeciwko orzechom - pokazano 100% scen z udziałem rodaka, który, jakby tego było mało, mówi dziwnie nieswoim głosem... A sam film zapowiada się na kolejną sensacyjno-szpiegowską bajkę z infantylnym scenariuszem i masą efekciarskich strzelanin.


Dla śmiechu godzi się dziś przywołać 13 porad dla samotnej kobiety,
skutki zostawienia podłączonej ładowarki na noc w samochodzie oraz, w ramach ciekawostki, 10 najdziwniejszych spraw sądowych. Hmm... Coś ubogo w tym tygodniu.

środa, 4 listopada 2009

niedziela, 1 listopada 2009

Do poczytania... Trylogia K-PAX

http://esensja.pl/obrazki/okladkiks/27464_k-pax-200.jpg http://esensja.pl/obrazki/okladkiks/27466_na-promieniu-swiatla-200.jpg http://esensja.pl/obrazki/okladkiks/29320_swiaty-prota-200.jpg

Mam problem z tą trylogią. Duży problem. Raz, że nie wiem, jak ją przypisać gatunkowo - niby to sf, ale jakoś mój umysł buntuje się przed taką kwalifikacją, wszak do typowej fantastyki naukowej książce jest bardzo daleko (abstrahując już nawet od tego, że właściwie nie istnieje coś takiego, jak "typowa fantastyka naukowa"). Dwa, że sam nawet nie wiem, czy trylogia mi się spodobała, czy raczej znużyła. To dopiero zagwozdka, bowiem sprawa zazwyczaj przedstawia się prosto. Albo książka mi się nie podoba, albo wręcz przeciwnie - plus mnóstwo odcieni szarości pomiędzy, generalnie jednak nie mam problemów z wartościowaniem przeczytanych pozycji. Tu jest inaczej - opowieść o procie, pochodzącym z sielankowego świata K-PAX kosmicie(?), który okazuje się być jedną z osobowości świeżo przyjętego pod szpitalne skrzydła pacjenta(??) jest niesamowicie nierówna, miejscami zachęcająca, miejscami żenująca. I weź tu bądź człowieku mądry i skleć jakąś konkretną recenzję.
Fabuła kolejnych tomów przenosi nas do szpitala psychiatrycznego (które to miejsce zostało przez autora przedstawione sielsko i nierealistycznie, niczym w pierwszym odcinku najnowszego sezonu House MD), do którego - jak już wspomniałem - trafił nowy pacjent, każący nazywać się protem (tak, z małej litery), twierdzący, jakoby pochodził z innej planety. W sumie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie pewne przesłanki sugerujące, że tym razem to jednak może być prawda. Tymczasem główny bohater książki (pełniący rolę narratora psychiatra prota) stara się dociec, kim tak naprawdę jest mężczyzna, który trafił do szpitala psychiatrycznego - kosmitą, czy po prostu człowiekiem, który swoją traumę ukrywa pod postacią przesympatycznego międzygalaktycznego zawadiaki?

http://www.filmmusic.pl/images/covers/arty/k-pax%203.jpg

Książki zostały napisane przez kompletnego debiutanta, (to znaczy - pierwszy tom trylogii został napisany przez kompletnego debiutanta, zgodnie z zasadą, że na czczo można zjeść tylko jedno jajko), co widać. Głównie z powodu ubogiej narracji, choć przyznać trzeba, że Gene Brewer bardzo dopracował swój tekst - czytając go można niemal zobaczyć, jak pisarz ślepi w ekran i maniakalnie poprawiając każde zdanie i trzęsąc się nad każdą literką. Takie podejście mimo wszystko cieszy (i przydałoby się paru rodzimym autorom), ponieważ choć nie powstało arcydzieło, to Brewerowi udało się stworzyć niemal perfekcyjny rysunek techniczny, który już sam w sobie zasługuje na uznanie.

http://republika.pl/blog_cc_3702289/4600536/tr/kpax3.jpg

Szwankują portrety psychologiczne postaci. O ile sam prot jest postacią bardzo dobrze skonstruowaną, o tyle personel szpitalny (na czele z noszącym imię i nazwisko autora głównym bohaterem) i reszta pacjentów są ledwo co zarysowani i trochę zbyt sztuczni, by się do nich przywiązać.
Do tej pory głównie sarkałem na tę serię, jednak obiektywnie biorąc, nie jest ona taka zła. Ciekawym zabiegiem było jak największe uprawdopodobnienie przypadków dziejących się w książce. Autor, narrator i główny bohater opowieści są jedną osobą, w książce znajdują się przesłanki dotyczące spraw z "naszej" rzeczywistości (np. w drugim tomie jest mowa o wydaniu książki K-PAX i sprzedaniu praw do jej zekranizowania), co sprawia, że niejako podświadomie zaczynamy się zastanawiać, czy przypadki przedstawione w książce aby na pewno nie miały miejsca...?

http://blog.lib.umn.edu/raim0007/gwss3307_summer07/kpax.jpg

O polskim tłumaczeniu i wydaniu powiem krótko, bowiem wiele świństw w życiu zrobiłem (paru się nawet wstydzę), ale leżącego nie kopnąłem bez potrzeby jeszcze nigdy. Otóż zarówno jedno i drugie stoi na bardzo niskim poziomie - w oryginale prot mówił nieco teatralną angielszczyzną, co mości translatorzy olali, co by dupy pierdołami sobie nie zawracać. Najgorsze jest to, że przekład pozbawiony został kilku smaczków, zaś tłumaczące nam kim jest Meg Ryan i Hulk przypisy tłumaczy stawiają nas na poziomie niektórych pensjonariuszy ośrodka, w którym toczy się cała opowieść.
Oczywiście nie sposób w tym momencie nie wspomnieć o ekranizacji pierwszego tomu cyklu w reżyserii Iaina Softley'a (fotosy z tej produkcji zdobią niniejszą recenzję). Film od czasu do czasu pojawia się w ramówce TVP można go obejrzeć, bowiem daje niezłe pojęcie, (o) czym jest książkowy pierwowzór. No, i to jest też całkiem przyzwoity film, co w przypadku adaptacji dzieł literackich nie zdarza się zbyt często.
Mimo wszystko, polecam - książki czyta się bardzo przyjemnie, a lektura odpręża. Choć nie oszczędzono nam komunałów, to jednak K-PAX może pomóc nam uzmysłowić sobie kilka rzeczy, nad którymi nigdy się nie zastanawialiśmy. A to już jest potężny i niepodważalny atut.

Tytuł: K-PAX. Trylogia (K-PAX: The Trilogy)
Cykl: K-PAX
Tom: 1-3
Autor: Gene Brewer
Tłumaczenie: Maria Gardziel, Andrzej Gardziel
Autor okładki: Andreas Vitting, Joshua Blake, Christine Balderas
Wydawca: Książnica
Miejsce wydania: Katowice
Data wydania: 2006
Liczba stron: 216 + 230 + 286
ISBN-10: 83-7132-954-7
ISBN-13: 978-83-7132-954-8
Oprawa: miękka
Seria: Książnica kieszonkowa
Cena: 29,99 zł