sobota, 27 lutego 2010

Felieton okazjonalny - Książki z duszą



Wzięło mnie ostatnio na przemyślenia dotyczące książek. Nie ich treści, tylko formy. Z pewnością wiele zaglądających na tego bloga osób zna niepodważalny urok starych, wypożyczonych z biblioteki książek - tych oklejonych brązową taśmą, z podklejoną okładką, siną, rozmazaną pieczątką, przetartym zagięciem skrzydełka okładki i wylatującymi gdzieniegdzie stronami. Biorąc do ręki taki sfatygowany egzemplarz książki w jakiś niepojęty sposób czujemy podświadomą łączność z ludźmi, którzy kiedyś ją czytali. Dzięki takim stygmatom książki biblioteczne z czasem nabierają niesamowitego uroku, stają się czymś unikalnym. Nie zachęcam tu bynajmniej do świadomej dewastacji. Każdy, kto choć raz miał w ręku taką książkę zrozumie o co mi chodzi.
Kolejną sprawą są przedmioty znajdowane pomiędzy kartkami wypożyczonych egzemplarzy - stare bilety tramwajowe, paragony, nawet liściki miłosne - te prowizoryczne zakładki zapomniane przez poprzednich czytelników też są czymś niezwykłym. To ślady ludzi, których być może kiedyś minęliśmy na ulicy, ludzi których nie znamy i pewnie nigdy nie poznamy - obcych, ale jednocześnie bliskich poprzez fakt czytania książki, którą właśnie mamy w rękach.
Lubię klimat starych bibliotek - ciasnych przybytków literatury umieszczonych w przedwojennych kamienicach. Takich, do których wchodzi sie przez skrzypiące drzwi (wszyscy wiedzą, że drzwi biblioteki powinny skrzypieć ciszej, niż furtka cmentarza, ale głośniej, niż drzwi do antykwariatu - które z kolei obowiązkowo powinny mieć zainstalowany staroświecki dzwoneczek przy każdym otworzeniu drzwi robiący "TING! TING!"). Takich, w których można bez przeszkód snuć się pomiędzy długimi rzędami półek w poszukiwaniu czegoś, co nas zainteresuje wdychając przy okazji upajający zapach starego papieru. Te nowoczesne molochy obsługiwane przez bezdusznych urzędników bibliotecznych wydających nam książki w ogóle do mnie nie przemawiają - świątynia słowa zmieniła się w supermarket.
Nie walczę jednak z takim stanem rzeczy - w dobie Internetu biblioteki w naszym pojęciu odchodzą w zapomnienie. Z chwilą popularyzacji e-papieru w ogóle stracą rację bytu - interesującą nas książkę będzie można wszak błyskawicznie pobrać z olbrzymiej bazy danych. Smuci mnie to, ale nie walczę z takim stanem rzeczy. Z pewnością tysiąc lat temu jakiś proto-Misiael też narzekał "Kiedyś wystarczały nam opowieści starych ludzi, z chwilą wynalezienia bibliotek te piękne historie zostały zastąpione przez bezduszne książki.". Może więc nie będzie tak źle, może i "bezduszne" pliki tekstowe nabiorą ducha? Nie bardzo sobie to wyobrażam, ale kto wie? Tymczasem jednak cieszę się istniejącymi jeszcze prowincjonalnymi bibliotekami, ich unikalnym klimatem i czarem.

Brak komentarzy: