Na początek - wesołych świąt Wielkanocy.
Do rzeczy.
Dwie mega-nerdowskie superprodukcje w 2010. No nie dam rady.
Nie chcę oceniać na podstawie trailerów, jednak każdy chyba zgodzi się z tym, że oba filmy (zresztą, oba to także ekranizacje komiksów) przedstawiają całkowicie odmienną filozofię geekostwa. O ile Scott Pilgrim vs. the World to maksymalnie przegięta, zakręcona jazda bez trzymanki, o tyle Kopacz Pośladków jest filmem podchodzącym do sprawy w sposób nieco bardziej "realistyczny". Realistyczny oczywiście w cudzysłowu, bo mała dziewczynka w pojedynkę wykańczająca pluton mafijnych przydupasów jest równie prawdopodobna, co latające w powietrzu onomatopeje z trailera Scotta Pilgrima - ale filmy dzieli przepaść, pomimo tej samej grupy docelowej.
Scott Pilgrim vs. The World to raczej pastisz (nie wiem, komiksu nie czytałem), niźli poważna historia (choć nie odmawiam mu bynajmniej szansy, na opowiedzenie ciekawej fabuły). Te wszystkie zapożyczenia z subkultury nerdowskiej, sięganie bezpośrednio do źródeł i wydobywanie z nich samej esencji... To będzie dobre, to się może udać.
Z drugiej strony, Kick-Ass zapowiada się na film cięższy, nieco bardziej na serio (choć bez przesady). Tu nerdostwo jest pokazane z punktu widzenia szarego fana komiksów, który w stroju płetwonurka ugania się za chuliganami i jakoś łatwiej mi się z takim chłopakiem identyfikować (ale nie wyciągajcie z tej deklaracji pochopnych i zbyt daleko idących wniosków), a zawieszenie niewiary jest jakieś takie łatwiejsze, już nawet pomijając tę dziewczynkę z katanami. I chyba właśnie na Kick-Assa stawiam w tym pojedynku.
Ano nic - poczekamy, zobaczymy. Jak już mówiłem, nie czas jeszcze na porównania i zestawienia. Oba filmy zapowiadają się wyśmienicie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
Na pewno Scott Pilgirm jest wart obejrzenia :>
Prześlij komentarz