No to sru.
1. Spy Hunter.
Oto gra na Pegazłoma, która pochłonęła mnie jak odkurzacz ustawiony na zasysanie takich dużych papierowych kulek i kotów kurzu o mentalności lorda Voldemorta. Wydaje wam się, że Need For Speed jest szybki? Pfff - przy Spy Hunterze N4S to żółw.
Gra nie jest typową ścigałką. Nie mamy tam torów, okrążeń, kolejnych leveli... Jest tylko samochód i droga. Cel - wykręcić jak najwyższego score'a. Nie jest to proste, mimo, że na początku dostajemy około jednominutowe fory (możemy rozbić wóz nieskończoną ilość raz). Potem robi się coraz trudniej - życia dostajemy po osiągnięciu kolejnego wyższego pułapu punktowego. Oczywiście, na drodze nie jesteśmy sami - jest kilka rodzajów granatowych pojazdów wroga, a także dwa typy pojazdów cywilnych. Jakby tego było mało, od czasu do czasu na niebie pojawia się helikopter spuszczający na nasz pojazd laski dynamitu. Jeden taki prezencik z nieba robi z naszego wozu kupę złomu. Niektóre wraże jednostki wroga mogą strzelać w pojazd, inne przebić opony, ale najwięcej krwi napsuł mi opancerzony kafar, którego nie sposób zlikwidować za pomocą zamontowanych w naszym wozie karabińczyków. Na szczęście są trzy rodzaje power-upów, które skutecznie pomagają w eksterminacji wrogów.
Gra jest trudna. Bardzo trudna. Wyobraźcie sobie - pędzicie na złamanie karku krętą jak jelito cienkie oblodzoną drogą. Z tyłu pilnuje cię "zębaty" wóz, z przodu pancernik, bokiem kombinuje gablota z karabinem, a z góry helikopter usiłuje zrobić z was kupę dymiącego gruzu. W takich warunkach usiłujecie przeżyć i nie zaliczyć dzwona na poboczu albo wozie jakiegoś pałętającego się w pobliżu cywila. zwłaszcza, że uszkodzenie wozu postronnego obywatela skutkuje czasowym zablokowaniem licznika punktów.
W pewnym momencie istnieje możliwość przerzucenia się na motorówkę, nie polecam jednak, bo rozbicie się na wodzie jest jeszcze łatwiejsze, niż na lądzie.
Nie pamiętam już, jakiego scora wykręciłem (zgubiłem gdzieś kartkę z "rankingiem") ale pamiętam, że w okolicy 140000 (Tak!).
Frustrat Combo: Rzucenie padem w telewizor po szczególnie nieudanej akcji.
2. Adventure Island
Niby zwykły klon "Mario", niby nic specjalnego, a potrafi wciągnąć na długie godziny. Sterujemy wyspiarzem ubranym w stylowe zielone szorty i czapeczkę z daszkiem. Panopek ma jeden życiowy cel - biec w stronę zachodzącego słońca, po drodze unikając rozmaitych niebezpieczeństw. Stopień trudności gry gwałtownie wzrasta na wyższych poziomach, utrzymanie przy życiu amatora joggingu staje się ekstremalnie trudne. Na szczęście w napotkanych po drodze jajach (strusich?) tkwią rozmaite znajdźki pomagające nam w osiągnięciu mety. Niektóre znajdźki są niewidzialne i trzeba dokładnie zapamiętać, gdzie leżą, bez nich bowiem przejście gry jest trudne, jak wypicie Wisły przez pogiętą słomkę.
Ważnym elementem jest zbieranie owoców, bez których nasz bohater opada z sił i - jeśli licznik energii zejdzie do zera - ginie, w przedśmiertnej agonii przebierając w powietrzu nogami.
Gra sprawia grającemu dużo radości (o ile nie zabraknie Relanium) i ma świetny, sensownie rozbudowany i epicki sequel z kosmitami w roli oponenta i dinozaurami w charakterze mountów (jest nawet pterodaktyl!).
Frustrat Combo: Opętańczy wrzask
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz