środa, 25 listopada 2009

Do poczytania... Ostatnia awatara



Czasem mam dosyć. Nie, powaga - chwilami, odkładając książę, zastanawiam się gdzie leży granica drukowalności i czy istnieje jakiś gniot, który nigdy przez nikogo nie byłby wydrukowany. Bo jeśli coś takiego jak "Ostatnia awatara" opuściło drukarnie i trafiło do szerokiej dystrybucji, to dochodzę o wniosku, że wydać można wszystko.
Może po kolei. Okładka wyraźnie powstała w duchu nowych standardów wyznaczonych przez Fabrykę Słów (swoją drogą, ciekawe, czy takie okładki za dwadzieścia lat będą nam się wydawać tak samo kiczowate, jak teraz okładki książek z połowy lat 80-tych?). To bardzo ładna okładka - ma wszystko, co trzeba: Groźnego gościa, miecz, anielskie skrzydła, unoszące się w powietrzu pióra, mroczne, niewyraźne tło i tak dalej. Radzę się jej bardzo dokładnie przyjrzeć, bo to właściwie najlepsza część książki. W zasadzie, środek możecie wyrzucić - okładka to jedyna rzecz w tym produkcie, która nie została dokumentnie skopana.
Powieść Olgierda Dudka przenosi nas w burzliwy okres wypraw krzyżowych. Głównym bohaterem tej sesji jest niejaki Tomasz, (paladyn, 8 lvl). Najpierw buja się trochę z kumplami po Europie, zabija czarnoksiężników i takie tam (wiecie, te questy poboczne na zdobycie itemów), potem dostaje się do niewoli sułtana, zdobywa umiejętność "znajomość arabskiego" (w ciągu około roku - nie wiem jak wy, ale mi nawet głupi angielski wchodził do głowy dobre pół dekady, a i tak nie mogę powiedzieć, że władam nim płynnie i z pełną swobodą), zostaje wplątany w główny quest polegający na zgromadzeniu drużyny i pokonaniu całego zła na świecie reprezentowanego przez pewnego rogatego kolesia srającego ogniem i siarką. Po pewnym czasie przechodzi epicką transformację po której ma high-level i +99 do wszystkich statów. Do tego Game Master zrobił taki myk, że naszemu super-Tomaszowi zawsze wchodzą krytyki i to niezależnie od tego czy chodzi o wynik walki, czy o powodzenie u kobiet.
Właśnie, kobiety. Liczba dam, które rozkraczają nogi gdy tylko zobaczą naszego dzielnego anielskiego rycerza jest iście imponująca. Ale nie myślcie, że Tomasz niecnie wykorzystuje swoje talenta - o, nie! Nasz bohater jest czysty niczym lilija, bez zmazy i skazy i w ogóle nie ma takiej zalety, której on by nie posiadał. Taką postać określa się zazwyczaj mianem Mary Sue, a fakt, że narracja jest pierwszoosobowa każe nam podejrzewać, że autor mocno utożsamia się z wymyśloną przez siebie postacią... Język powieści jest do bólu sztywny, jakby Dudek rozmyślnie chciał katować czytelnika kolokwialnymi i prostymi jak konstrukcja cepa zdaniami. Dialogi to osobna bajka - wyglądają jakby je żywcem wyjęto z Elementarza Przedszkolaka. Jeszcze nigdy nie widziałem tak infantylnych i koszmarnie poprowadzonych linii dialogowych.
Fabuła pełna jest deus ex machin, idiotycznych zbiegów okoliczności i naciąganych, kretyńskich wyjaśnień dotyczących upakowanych bez ładu i składu punktów scenariusza, co sprawia, że kołek, na którym zawiesiłem niewiarę pękł z ogłuszającym trzaskiem (będę musiał sobie kupić nowy).
Tak więc - pomijając idiotyczną fabułę, kretyńsko zachowujące się postaci, drętwe dialogi i oklepany do granic możliwości schemat jest to całkiem udana książka.

Miejsce wydania: Poznań
Liczba stron: 316
Format: 135x205 mm
Oprawa: miękka
ISBN-13: 978-83-7506-282-3
Wydanie: I
Data wydania: wrzesień 2009

Brak komentarzy: