sobota, 11 lipca 2009
Do poczytania... Malowany człowiek
Czytając rozmaite lizodupne (dupolizne?) recenzje takich książek jak "Malowany Człowiek" zastanawiam się czasem, czy to ja mam taki spaczony, wykrzywiony rozmaitymi Dukajami, Dicksonami, Dickami i Cardami gust, czy to może jednak reszta świata łyka byle literackie gówno, jeśli tylko gdzieś na okładce widnieje napis "Bestseller".
Może od początku. Podczas jednej z moich częstych wypraw do biblioteki, na półce z fantastyką natknąłem się na "Malowanego człowieka", o którym co prawda słyszałem (a kto interesujący się fantastyką nie słyszał?), ale nie miałem okazji się zapoznać. Okładka od razu narzuciła mi skojarzenia z pewnym Asasynem - czyli skojarzenia jak najbardziej pozytywne. Niepomny na płynącą z doświadczenia wyrobionego czytelnika wiedzę, wziąłem na dobrą monetę onanistyczne zachwyty redaktorów i Grzędowicza umieszczone na tylnej okładce i skrzydełkach tejże. W końcu zabrałem sie do lektury...
Fabuła toczy się w nietypowym świecie fantasy, który co noc odwiedza niezmierzona horda krwiożerczych demonów (nie wiadomo skąd, nie wiadomo po co, nie wiadomo czemu tylko w nocy). Żyjący w tym mało nieprzyjemnym uniwersum ludzie chronią się za barierami stworzonymi z runów (TAK! Tłumacz ma najwyraźniej gdzieś, że w naszym języku słowo "runa" jest rodzaju żeńskiego. Widać, że nie grał w Diablo). Fabuła toczy się trójwątkowo. W pierwszym, najbardziej rozbudowanym wątku, poznajemy chłopca o imieniu Arlen, który po związanymi z atakami demonów przejściami obrał sobie za cel odnalezienie sposobu na powstrzymanie hord otchłańców (oczywiście po uniwersum krąży legenda o Mitycznym Wybawicielu, wiemy więc, czego sie spodziewać). Drugi wątek niesie ze sobą historię Leeshy, dziewczyny szkolącej się na Zielarkę, trzeci i ostatni wątek przedstawia nam cudem ocalonego z najazdu otchłańców chłopca o imieniu Rojer, który zostaje wychowany na błazna (czy też Minstrela, jak chce autor) i niespodziewanie odkrywa w sobie talent do gry na skrzypcach. Wątki te nie łączą się w żaden sposób, choć to przecież pierwsza część trylogii i na to jest jeszcze czas.
Przez całą lekturę książki w głowie mrugał mi neonowy napis "Eragon". W ten sposób moja zwichrowana podświadomość sygnalizowała mi, że zarówno styl powieści jak i jej "klimat" przypominają mi wypociny Paoliniego. Fabuła jest co prawda inna - oryginalniejsza, co autorowi należy policzyć za plus - ale uboga narracja i pewne ogólne znudzenie, ktore towarzyszy nam przez większość książki są te same. Widać, że to debiut, ale zupełnie nie o to mi chodzi. Po prostu autor ma pomysł na świat przedstawiony i fabułę - to widać i czuć - ale jest zbyt skrępowany ogólnie panującym kanonem i boi się na wprowadzenie jakichś przełomowych innowacji. To mimo wszystko wciąż jest typowy świat fantasy, pełny rycerzy, Patronów Runów (lokalny odpowiednik magów), Zielarki i wszechobecne Przeznaczenie, z którego w swojej wiedźmińskiej sadze naigrywał się Sapkowski. Ksiązka jest też (poza jednym, czy dwoma fragmentami) bardzo "grzeczna", a do tego skomponowana w tak przewidywalny sposób, że czytelnik w połowie lektury może sobie spokojnie dośpiewać resztę (nawet dwa kolejne tomy), zaś bohaterowie są płascy i nijacy, jak naleśniki.
Książka została wydana w "Fabrycznym" standardzie, czyli duże litery i marginesy (które rozdmuchują tę niedługą w sumie powieść do niebotycznych rozmiarów 500 stron), rzadkie literówki w treści i dobre tłumaczenie (już pomijając te nieszczęsne runy).
Denerwuje mnie przede wszystkim takie promowanie książki, która nie jest może taka najgorsza, ale do genialnej, przełomowej powieści wciąż jej jednak bardzo dużo brakuje. Gwarantuję, że za kilka lat nikt o "Malowanym Człowieku" nie będzie pamiętał.
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Miejsce wydania: Lublin
Wydanie polskie: 11/2008
Tytuł oryginalny: Demon Trilogy: The Painted Man
Rok wydania oryginału: 2008
Seria wydawnicza: Obca Krew
Liczba stron: 504
Format: 125x205 mm
Oprawa: miękka
ISBN-13: 978-83-7574-057-8
Wydanie: I
Cena z okładki: 33,90 zł
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
5 komentarzy:
Mnie też się czasem zdarzają chwilę że zastanawiam się czy mój gust jest naprawdę tak zepsuty że nie dostrzegam kunsztu nad którym rozwodzą się najwięksi i różni recenzenci.. Dukaj stracił sporo w moich oczach swoim komentarzem na okładce Akwaforty (K. J. Bishop) która dla mnie jest zwykłym gniotem.
Dukaj, Dickson, Dick oraz Card uszlachetniają gust, nadają mu nutkę burżuazji, inteligencji i słodyczy oraz poszerzają horyzonty myślowe. Prawie tak jak papryka i cynamon kawę.;)
Już dawno doszłam do wniosku, że pozycje z napisem 'bestseller' należy omijać szerokim łukiem, ewentualnie dać trzynastoletniej siostrze na prezent, coby nie zapomniała, jak literki wyglądają. Dlatego nie tykam książek, o których jest głośno.
Obstawiam 10:0, że w następnym tomie cała trójka się spotka i będą stanowić drużynę marzeń, a w ostatniej części Arlen (męskich imion nie było ;>) przeleci Leeshę, ocalą świat, a w tle przygrywał im będzie Rojer. (Swoją drogą ciekawe, że zaszczyt rozkochania w sobie głównej postaci kobiecej nigdy nie przypada grajkom.)
No cóż, jedna pozycja do odhaczenia w wakacje mniej.
*goryczy, nie słodyczy, gdzież tam u nich słodycz.
Mogłabym się zgodzić z niektórymi uwagami założyciela tematu, jednak pewne z nich są według mnie sprzeczne. W powieści rzadko możemy napotkać się z nudą, jednakże w każdej książce ona jest, gdy autor próbuje przedstawić nam otoczenie i sytuację. Nie przeczytałam jeszcze nic takiego, co cały czas byłoby ogromnie interesujące. Pan Brett napisał jednak coś, co przeczytałam w ciągu jednego dnia. Sprawiało, że byłam ciekawa dalszych wydarzeń, choć nie mogę zaprzeczyć, że poszczególne sytuacje przypominały inne.
Co do postaci... Tu też się nie zgodzę, że bohaterowie są płascy. Mają swój charakter i potrafię sobie ich doskonale wyobrazić. Arlen - skromny, inteligentny i tajemniczy, którego ciężko przejrzeć mimo opisów. Leesha, zdolna, wrażliwa na cudzą krzywdę. Rojer, nieco zakompleksiony chłopak przy boku Arlena, cichy, umiejący sobie radzić w życiu itp. Wiele cech charakteru można wyczytać z wypowiedzi bohaterów i reakcji. Wymaga nieco zastanowienia. Pan Tolkien też nie opisywał bohaterów co dwa zdania, można by pomyśleć, że są płaskie, lecz tak nie jest. Nie można przecież co chwilę pisać jaki kto jest.
Co do wypowiedzi Mirzki.
Gdy na książce widnieje napis "bestseller", to wcale nie oznacza, że należy to kupić trzynastoletniej siostrze. Każde dzieło ma swój klimat i w każdym można dopatrzyć się czegoś dobrego. Może to się tyczy "Eragona" Paoliniego i "Zmierzchu" Pani Meyer. Tak, czytałam. Sama postać Eragona była niekonkretna i Paolini mógł nieco bardziej skupić się na niej, ale świat przedstawił szczegółowo i coś musiało być w tej książce, skoro otrzymała taki rozgłos. "Zmierzch". Tandeta? Bo czytają to nastolatki? Płaskie? Nie sądzę.
Jeszcze jedno. Nie należy z góry osądzać jaki będzie koniec, bo autor też zdaje sobie sprawę, że musi być nieprzewidywalny. Minął rok i już mamy Pustynną Włócznię księgę drugą. Cóż, Arlen przyrzekł się Rennie.
Prześlij komentarz